DROGA INSTRUKTORA
Data publikacji: 01.09.2014
Chyba niewielu z amatorów golfa, czyli tych wszystkich, którzy są uczestnikami tej pięknej dyscypliny, zdaje sobie sprawę z tego, jak długą drogę musi przejść ten, u którego pobierają lekcje gry, lub którego podglądają stojącego na driving range i uczącego innych. Innymi słowy, postaram się w możliwie przystępny i krótki sposób wyjaśnić jak długą drogę musi przejść każda osoba marząca by zostać instruktorem golfa.
Na samym początku należy podkreślić, że nie wystarczy dobrze grać w golfa, by zostać instruktorem. Tej sprawie można przyjrzeć się z wielu stron, które również postaram się wyjaśnić. Według polskiego ustawodastwa, po uwolnieniu zawodów, tak naprawdę, każdy z nas może być instruktorem i uczyć innych. Cała sprawa opiera się tylko i wyłącznie na zasadzie zaufania, że jedna osoba potrafi nauczać, a druga chce się u niej uczyć. Doskonałym przykładem tej sytuacji jest faktu uczenia się nawzajem kolegów, małżeństw itd.
No, dobrze, ale kolejnym pytaniem jakie możemy zadać jest to o zapłatę za taką usługę. Czy pan Kazimierz, może wziąć pieniądze od pana Stasia za lekcję, którą mu zrobił? Tak, i nie jednocześnie. W tym momencie pojawia się konflikt pomiędzy ogólnymi przepisami a tymi golfowymi. Nikt nie zabrania nam zarabiać na uczeniu golfa, poza… Statusem Amatora. To właśnie on mówi, że osoba pobierająca wynagrodzenie z tytułu uczenia golfa musi zrzec się tegoż statusu. Czy taki manewr będzie dla nas opłacalny, czy korzyści z niego będą większe niż z bycia amatorem? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Rezygnując z niego, rezygnujesz ze wszystkich prawie turniejów amatorskich, które do tej pory rozgrywałeś z kumplami. Jakoś da się żyć… Ale rezygnujesz również ze swojego HCP! Od tej pory, co „nastukasz” na polu to masz w karcie wyników. Żadnych stablefordów, żadnego liczenia brutto/netto – sam, czysty, bezlitosny wynik. Podejrzewam, że chwila zastanowienia się nad jednym i drugim przytoczonym faktem, może nas już lekko zniechęcić do wybrania tej ścieżki kariery, a to dopiero jej początek…
Skoro już zdecydowaliśmy się na zostanie instruktorem golfa, to jako pan Kazimierz, będziemy dość mało rozpoznawalni i myślę, że niewielu znajdzie się chętnych, którzy zaufają takiemu samozwańczemu instruktorwi i będą się u niego uczyć. By to zmienić, powinniśmy skierować nasze kroki do PGA (Professional Golfers Association). PGA, to międzynarodowa organizacja zrzeszająca zawodowych golfistów, która międzyinnymi odpowiedzialna jest za szkolenie instruktorów. Warto przy okazji wspomnieć, że zawodowy golfista to może być gracz (np. Tiger, czy nasza Maryna Mierzwa) lub instruktor.
Aby przystąpić do PGA, poza zdaną maturą i wypełnieniem kilku druczków, musimy zdać egzamin wstępny z gry. Maksymalny wynik, jaki musimy zagrać na rundzie kwalifikacyjnej to PAR +14. I jeszcze nie było by to takie straszne, gdyby nie kolejny „schodek” w postaci grania z BIAŁYCH tee. Dla lepszego zobrazowania zmiany boxu, proponuję wszystkim, przy następnej rundzie, poszukać w ogóle na polu tych będących gdzieś daleko w krzakach białych tee, lub nawet próby rozegrania rundy z tych miejsc. Może się to okazać ciekawym i nowym doświadczeniem. Niejednokrotnie można stwierdzić, że na tym polu jeszcze nigdy w życiu nie byliście.
Super! Udało nam się zaliczyć rudnę kwalifikacyjną i co dalej? Po zdanym egzaminie zostajemy zakwalifikowani do szkolenia PGA, które trwa… 3 lata! I co my tam robimy? Nie, niestety, nie gramy tylko w golfa, a właściwie, prawie w niego nie gramy, co czasami dość smuci. Każdy rok studiów, bo chyba bardziej to słowo tutaj pasuje niż kurs instruktorski, składa się z czterech sesji zjazdowych. Każda trwa po 3-4 dni. Każdy dzień z kolei, rozpoczynamy o 8 rano i kończymy o 19. Większość czasu spędzamy na sali wykładowej, ale zdarza się również wyjść na trawkę i dotknąć na chwilę kija. Poruszana tematyka podzielona została na kilka modułów (na I roku osiem), takich jak: wiedza techniczna, dydaktyka, anatomia i fizjologia, warsztat golfowy, historia, wiedza o polu golfowym i jeszcze kilka innych. Jak widzicie, zakres wiedzy, jaki musi posiąść każdy z przyszłych instruktorów jest dość obszerny. Przyszli instruktorzy zobowiązani są do uczestniczenia w trzech z czterech sesji. Oczywiście samo uczestnictwo nie wystarczy. Każdy bowiem rok kończy się zaliczeniami. Po pierwszym roku musieliśmy oddać 13 (słownie: trzynaście) różnych prac zaliczeniowych. Każda z nich była punktowo oceniana przez prowadzącego moduł. U nas, nie tak jak obecnie na maturze, aby zaliczyć pracę, należy uzyskać 70%! Czy to wszystko? Oczywiście nie. Bo dopiero oddanie w terminie i zaliczenie prac, otwiera nam drzwi do… egzaminów. A tych egzaminów, po pierwszym roku, było 8! W praktyce, co godzinę wchodziło się na salę, siadało przed prowadzącym i prezentowało swoją wiedzę.
Czy to już wszystko? Oczywiście nadal nie. To dopiero była teoria, a teraz jeszcze czas na praktykę. W ciągu roku, obowiązkiem każdego z aplikantów było uczestniczenie w turniejach. Minimum było rozegranie czterech rund, z których wyliczano hcp. Poziom maksymalny, to znowu 14, i oczywiście grane z białych tee.
I tym sposobem dotarliśmy do końca pierwszego roku. Przed nami kolejne dwa, z nowymi przedmiotami, nowymi pracami zaliczeniowymi, egzaminami i ciągle obniżającym się hcp. Na szczęście, co roku nie przesuwają nam tee, tak aby na drugim roku grać z czarnych, ale to może tylko dlatego, że na trzecim roku nie byłoby z czego grać?
Choć jednak dłużej niż planowałem, ale mam nadzieję, że chociaż w jasny sposób przedstawiłem Państwu drogę jaką przechodzi każda osoba, która chce zostać instruktorem golfa. Opisane fakty dotyczą PGA Polska i w każdym kraju ten program, w szczególności maksymalny hcp jest inny. Jest to uzależnione między innymi od liczby golfistów w danym kraju itp.
Jako gentelman, nie będę wspominał o stronie finansowej całego przedsięwzięcia.
Krzysztof Lewandowski
zdjęcie ze strony GPP
Aby dodawać i oglądać komentarze zaloguj się
FaceBook