Wielka Przygoda Litewska
Data publikacji: 04.05.2016
Veni, vidi, vici. To był wspaniały weekend. Z Litwy wracamy z tarczą, ale przede wszystkim z doskonałymi wrażeniami i nagrani w golfa, jak trzeba. Pogoda okazała się znacznie łaskawsza niż prognozowano, więc można nasz wyjazd w skrócie nazwać obozem sportowym. Nie zmarnowaliśmy chyba żadnej godziny, a oprócz golfa znalazł się jeszcze czas na odwiedzenie Wilna i wizytę w Trokach. Trudno w to uwierzyć, ale butelki wina – przywiezionego i przeznaczonego do wspólnego spożycia tamże – wracają w naszych bagażach (jak niepyszne? – sic!) do domu, bo… nie było kiedy wspólnie wypić (!). Wygrał zdecydowanie golf.
Pole golfowe: V Golf
Poznaliśmy dwa pola golfowe: V Golf oraz Capitals. Koło tego pierwszego mieszkaliśmy – w dużym, wygodnym hotelu, co to ma sporo gwiazdek. Nie pamiętam, kiedy ostatnio cieszyłem się z rundy 110, ale takim wynikiem zakończyłem ostatniego dnia swoje zmagania na V Golf. I to był mój najlepszy wynik. Koledzy miewali lepsze, ale wszyscy zmagali się z jego trudnościami. Kto gra „byle do przodu”, tutaj nie ma szans. To przepiękne pole uczy precyzji. Fairwaye bywają wąskie, a woda ogranicza pole manewru z wielu stron. Nie wystarczy grać prosto, ale też trzeba dobrze kalkulować odległości, bo łatwo przerzucić green lub nawet zakręcający fairway i znaleźć się w wodzie czy krzakach. Nie raz trzeba zrezygnować z drivera, żeby nie ryzykować niedokładnego zagrania. Pole wymaga ciągłego myślenia i kombinowania. Niewiele decyzji jest oczywistych. Powiedzieć, że jest tu dużo wody, to mało powiedzieć. Ale to świetna lekcja golfa. No i przede wszystkim widokowo fantastyczne. Zdjęcia z folderów nie kłamały.
Fot. 1: Widok z hotelowych okien
Fot. 2: Water, water everywhere
Kilka dołków na V Golf oferuje trudne zakręty (doglegs). Czołowym przedstawicielem tego gatunku był dołek 7, który nawet z damskich tee miał ponad pół kilometra. Nazwałem go „Zorro”, bo dwukrotnie skręcał i przypominał kształtem odwrócone „Z”. Można tu go zobaczyć: Dołek 7. Wyjątkowo nie oferuje wody, ale jego długość i te zakręty… Ech. Zresztą o każdym dołku można sporo napisać. Tym większa frajda, że udało nam się wygrać mecz z kolegami z Litwy, ale o tym za chwilę.
Jeśli ktoś był na czeskim polu Kaskáda (pod Brnem) – na przykład Marek, rzecz jasna – to na Capitals poczuje się jak tam. Dużo deniwelacji, górki-dołki, fantastyczne widoki z góry na dół. Położone bajkowo, na granicy parku krajobrazowego, w środku kompletnie niczego. I to było nasze pierwsze zaskoczenie. Myśmy tam byli po prostu kompletnie sami. Niesamowity komfort gry. Są oczywiście okoliczności nieco tłumaczące ten fenomen. Konkretnie dwie. Po pierwsze: tego dnia odbywał się akurat na V Golf turniej otwarcia sezonu, więc większość golfistów litewskich była właśnie tam. Po drugie: nieszczególna prognoza pogody (jechaliśmy na pole w deszczu, ale potem nieco się poprawiło i większość rundy zagraliśmy na sucho). Mimo wszystko jednak to był luksus. Kiedy idąc w pierwszym flighcie wspięliśmy się (to dobre słowo na tym polu) na pierwszy green, zamarliśmy z putterami w rękach, bo zza górki wyszedł dorodny samiec sarny (rogacz, znaczy się) i postanowił przez dłuższą chwilę popatrzeć, czyja piłka leży bliżej dołka.
Fot. 3: Na polu Capitals
Fot. 4: Widok na domek klubowy
Na tym polu z kolei szczególnie utkwił nam w pamięci dołek 13 (sprawdźcie sobie: Mapka), który pięknym łukiem obchodzi jeziorko i mokradła zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Można grać bezpiecznie, dookoła, ale trudno liczyć na coś więcej niż bogey, lub w dowolnym miejscu decydować się na grę po cięciwie ponad wodą (opcja dostępna dla bardziej zaawansowanych).
Przejście każdego z tych pól w 3-4 osobowym flighcie, to bite 5 godzin, a nawet dłużej, jeśli gra się pierwszy raz. To są pola naprawdę długie, ze sporymi spacerami z greenu do tee. Wcisnąć dwie rundy dziennie graniczyło z niemożliwością. 1,5 nam się jakoś udawało. Pomiary GPS przebytych dystansów pokazywało około 14 km na rundę.
Udało nam się wygospodarować chwilę na wypad do Wilna i na zamek w Trokach. To obowiązkowe punkty programu i dobrze, że oprócz golfa znaleźliśmy na to chwilę. Język polski słyszy się na każdym kroku. Do Wilna z hotelu jeździ darmowy bus kilka razy dziennie i wraca. Podróż trwa nie dłużej niż 20 minut, więc niektórzy z nas odwiedzili miasto nawet kilka razy – najczęściej wieczorami.
Fot. 5: Zamek w Trokach – perełka architektury.
Fot. 6: Wilno: Panna Święta nadal w Ostrej świeci Bramie
Hotel oferował saunę, basen, masaż tajski – wszystkiego spróbowaliśmy. Z atrakcji kulinarnych chętnie zamawialiśmy barszcz ze specjalnymi pierożkami (z ziemniaczanym puree w środku), ciemny chleb litewski, bliny no i obowiązkowo piwko – Švyturys (jasne) lub Grimbergen (ciemne).
2 maja po południu umówiliśmy się na międzynarodowy mecz, na pierwszych 9 dołkach pola V Golf. Tomas, który tak świetnie zorganizował nasz pobyt, skompletował pięcioosobową ekipę gospodarzy. Naprzeciwko stanęła nasza czteroosobowa reprezentacja. W sumie 9 golfistów. Podzieliliśmy się na 3 grupy trzyosobowe, w mieszanych składach litewsko-polskich. Graliśmy w formacie Stableford netto, przy czym każda reprezentacja wybierała 3 najlepsze rezultaty. Po pierwszych dwóch grupach wynik był remisowy. Dzielnie zawalczyli zarówno Jurek, jak i Radek, którzy mieli tym bardziej trudno, że byli w swoich grupach pojedynczymi Polakami. W ostatnim flighcie szedłem ja z Pawłem przeciw koledze z Litwy. Okazało się na koniec, że Paweł miał wyższy wynik od Žilvinasa, a wtedy nawet już nie trzeba było liczyć mojego. Wygraliśmy!
Fot. 7: Paweł na ostatnim tee jeszcze nie wie, że m.in. dzięki niemu za chwilę wygramy.
Fot. 8: Gospodarze i goście po zakończonym meczu (od lewej: Tomas, Radek, Jerzy, Donatas, Žilvinas, Darius, Pavel; poniżej: Paweł i Michał)
Tomas wręczył nam specjalnie przygotowane medale, a my odwzajemniliśmy się pamiątkowymi coverami Royal Golf Club. Sądzę, że drobna literówka na medalu mogła przesądzić o naszej wygranej…
Fot. 9: Co za niespodzianka od Tomasa!
Bardzo się cieszę, że udało się zebrać ekipę, która zechciała spędzić długi weekend na Litwie. Tym bardziej mi miło, że Justyna, Paweł i Radek, którzy nie są członkami Królewskiego, zechcieli dołączyć do Kasi, Roberta, Jurka (z Małżonką) i mnie. Panowie – sympatycy naszego klubu – mieli też niebagatelny udział w sukcesie podczas meczu i wsparli Jurka i mnie w tych honorowych zmaganiach. Mamy też doskonały kontakt na Litwie – Tomas jest przemiłym człowiekiem i mam nadzieję, że to dopiero początek naszych transgranicznych relacji. Dziękuję wszystkim.
Aby dodawać i oglądać komentarze zaloguj się
FaceBook