WIZYTA W FABRYCE PING 20 – 22.10.2013
Data publikacji: 25.01.2014
Jeżeli mam być uczciwy, to moim prywatnym celem na 2013 rok było trafienie do puli zwycięzców cyklu Turniejów Królewskich „PING”.
Muszę przyznać, że udało mi się to „psim swędem” i po opuszczeniu pierwszego turnieju, bardzo dobrym rozegraniu trzech kolejnych, lekkiej wpadce na przedostatnim i kompletnym dole na ostatnim „załapałem się” na drugie miejsce 20 punktów za Dominatorem (tak go sobie prywatnie nazwałem) Krzysztofem Burym. Dlaczego Dominatorem? Bo z turnieju na turniej poprawiał HCP i chociaż, jak doświadczenie pokazuje, powinien w końcu ustabilizować grę i wreszcie przestać wygrywać, jemu ciągle było mało. Mój atak na pierwsze miejsce w cyklu pod nieobecność Krzysztofa okazał się tak nieudany, że najlepiej by było o nim natychmiast zapomnieć. Wyrazy uznania dla Krzysztofa, który okazał się nie tylko doskonałym, progresywnym, golfistą ale również, co pokazał wyjazd do Anglii, wspaniałym kompanem.
Nasza grupa zwycięzców Cyklu Królewskiego (Krzysztof Bury, Mariusz Dempniak, Monika Stańczak i jako zastępca Gunthera Macha, który nie mógł z nami pojechać, piąty na liście zwycięzców Cyklu Adam Pawłowski) wzmocniona Moniką Kołowrotną i Markiem Budnerem, którzy postanowili nam towarzyszyć na własny koszt i pod opieką Davida oraz Ewy Ekberg’ów spotkała się w terminalu lotniska w Modlinie w godzinach porannych w niedzielę 20 października. Po 2,5-godzinnym locie wylądowaliśmy na lotnisku Londyn / Stansted, gdzie na hali przylotów czekał na nas kierowca PING.
Busem PING dojechaliśmy do Gainsborough – miasta leżącego nad rzeką Trent, około 15 mil (24 km) na północny zachód od Lincoln. Właśnie w Gainsborough, małym 20-tysięcznym miasteczku znajduje się europejska fabryka firmy PING, klub golfowy Gainsborough (700 członków) z dwoma 18-dołkowymi polami golfowymi – Karsten Lakes oraz otoczonym przepięknym starodrzewem starym polem Thonock Park.
Z jednopiętrowego domu klubowego, poprzez panoramiczne okna baru i restauracji klubowej widać driving range z wydzieloną częścią do fittingu kijów, dołek nr. 1 i dołek nr. 9 pola Thonock Park, dołek nr. 18 Karsten Lakes i kilka putting i cheaping green’ów. Piękny i obiecujący wiele emocji widok.
Ponieważ było już późne popołudnie wyruszyliśmy od razu na pierwszą dziewiątkę Karsten Lakes. Krzysztof, Marek i Monika Stańczak we flight’cie przede mną i Moniką Kołowrotną (Ewa, Adam i David postanowili zjeść najpierw lunch i zostali w domu klubowym).
Od razu stwierdziliśmy, że tutaj piłki jakby dalej latały, ale pewnie było to związane z fantastycznymi fairway’ami pozwalającymi wejść czysto pod piłkę i ładnie uderzyć ją sweet spot’em posyłając dalej niż na innych polach. Już na trzecim dołku zauważyliśmy, że lekko zachmurzone niebo pociemniało, pojawiły się czarne, nisko zawieszone chmury i rozległy się (w drugiej połowie października !) grzmoty.
Wszystko to znacznie przyspieszyło naszą grę, bo przecież musieliśmy zagrać do końca przynajmniej tę jedną dziewiątkę, wydatnie wpływając na jakość uderzeń. Okazało się jednak, że w tym dniu Kraina Deszczowców była dla nas łaskawa i wylała całą wodę gdzieś obok.
Rundę tego dnia zakończyliśmy 18-tym dołkiem pod domem klubowym, gdzie czekała już na nas reszta grupy. Wieczór spędziliśmy we włoskiej restauracji, a potem w typowym angielskim pub’ie oglądając turniej golfowy z cyklu PGA Tour.
Następnego dnia, Krzysztof i Marek rezygnując ze śniadania wyszli skoro świt zagrać dziewiątkę przed innymi zajęciami a potem wszyscy, przy mocno lejącym deszczu, udaliśmy się na zwiedzanie fabryki „PING”-a, cały czas mając nadzieję, że za chwilę te wszystkie chmury „się przewalą”, wyjdzie słońce i będzie można zagrać normalną rundę.
Fabryka „PING”-a została zbudowana w Gainsborough w przez założyciela firmy Karstena Solheima. Dzisiaj składa się z dwóch budynków – starego i nowego połączonych urokliwą kantyną zakładową, gdzie można nie tylko coś przekąsić ale również zrelaksować się w bardzo sympatycznej atmosferze.
W nowym budynku umieszczone zostały księgowość, biura, dział obsługi klienta, dział zamówień i administracja. W starym budynku znajduje się hala montażu kijów dla regionu Europy – m.in. trzy linie do montażu iron’ów, każda o wydajności 1000 sztuk/dzień (660 tysięcy kijów rocznie !!!), po jednej linii do innych kijów oraz dział, w którym wykonywany jest serwis kijów – widzieliśmy tam np. główki kompletu bardzo starych iron’ów PING, które były montowane na shaft’y w celu przywrócenia ich do gry.
Każdy kij PING-a ma swój numer, który powiązany jest z parametrami fittingu i jeżeli jakiś kij zostanie złamany lub zgubiony, to wystarczy podać numer wygrawerowany na kiju lub wysłać do PING-a pozostałą główkę a kij zostanie odtworzony zgodnie z naszymi parametrami zapamiętanymi w bazie danych firmy.
Chyba największe wrażenie wywarło na nas stanowisko do kalibracji iron’ów – nasz przewodnik poinformował nas, że jest to najbardziej odpowiedzialne miejsce pracy w linii produkcji iron’ów. Na naszych oczach pracownik ułożył kij na podporach główką do góry, zamknął go w czymś w rodzaju imadła po czym bardzo dużym, specjalnym młotkiem kilka razy uderzył w główkę. Następnie zwykłą dźwignią przekręcił główkę i wyjął kij z mocowań. Trochę to dziwnie wyglądało jak na najbardziej odpowiedzialne miejsce pracy w linii ale potem zauważyłem, że stanowisko/kij podłączony był do miernika połączonego z komputerem, na ekranie którego pojawiały się dwa różnokolorowe koła, które pracownik w taki prosty, żeby nie powiedzieć prymitywny, sposób naprowadzał jedno na drugie realizując założenia fittingu. Komputer nie pozwoli na umieszczenie w maszynie kolejnego kija dopóki kalibrowany aktualnie kij nie uzyska idealnych parametrów.
Czy wiecie dlaczego firma PING ma taką właśnie nazwę ?
Założyciel firmy – Karsten Solheim (Amerykanin norweskiego pochodzenia) był inżynierem, który nie grywał w golfa. Kiedy w końcu dał się namówić na rundę mocno się sfrustrował, że ta gra jest taka trudna. Doszedł do wniosku, że można ją uprościć poprzez zastosowanie pewnych zmian technicznych w sprzęcie.
Pierwszym kijem, który zmienił był putter – kij obustronny dla prawo- i leworęcznych graczy skonstruowany tak, że w trakcie uderzenia wydaje dźwięk, który brzmi właśnie jak PING.
Będziecie się mogli o tym sami przekonać jeżeli zagracie z Adamem, który wybrał ten właśnie putter jako nagrodę w turnieju. Jest to pierwszy model puttera PING – A1. Jest niedostępny w Europie, ale udało się specjalnie dla Adama zamówić ten pierwszy model w USA.
Karsten Solheim, chyba jako pierwszy człowiek w historii golfa, zaczął również frezować z tyłu główek otwory w ich środku geometrycznym próbując w ten sposób powiększyć sweet spot i zwiększyć „wybaczalność”.
Po wyjściu z fabryki naszym oczom ukazała się panorama Krainy Deszczowców (Carramba oczywiście). Lało i wiało, ale przecież nie mogliśmy się poddać – ponoć nie ma złej pogody na grę w golfa itd., więc po przyjeździe do klubu natychmiast przebraliśmy się w odpowiednie stroje i ruszyliśmy na pole.
Jeden ze starszych tubylczych dżentelmenów stwierdził co prawda, żebyśmy wzięli płetwy zamiast kijów, ale czy to mogło zniechęcić przybyszy z dalekiego kraju, którzy przebyli tak długą drogę do ojczyzny golfa? W życiu.
W efekcie zagraliśmy tę samą dziewiątkę co dzień wcześniej putt’ując przez wodę stojącą na green’ach, gubiąc piłki w wodzie stojącej w bunkrach i dzielnie przedzierając się przez mokre, zalane fairway’e. Na polu byliśmy tylko my i chyba tworzyliśmy dosyć ciekawy obraz dla ewentualnie obserwujących nas tuziemców.
Po lunchu w domu klubowym – co za wspaniałe fish & chips z groszkowym puree, po prostu bomba – wyszliśmy zagrać pierwszą dziewiątkę old course Thonock Park. Całe szczęście przestało padać, ale zrobiło się późno, więc naprzód.
Co za pole!!!!
Pierwszy dołek par 4 w dół dog-leg w prawo przez las z prawej strony, drugi par 4 prosto pod górę chroniony przez wysoki starodrzew, trzeci par 3 znowu w dół, czwarty par 4 przez poprzeczny parów, w którym schował nam się grający przed nami flight i gdyby nie Ewa Ekberg, która znała już to pole zagralibyśmy im na głowy, piąty bardzo długie par 3 (196 m do flagi), a wszystko to w otoczeniu starodrzewu jak z filmów o Robin Hood’zie, biegających po fairway’ach bażantów i wiewiórek buszujących wśród prastarych dębów, w koronach których można by było zbudować domki. Niesamowite i przepiękne pole. Niestety zrobiło się późno i ledwo znajdowaliśmy piłki na 9 dołku zeszliśmy więc z pola i zakończyliśmy wieczór w super nastrojach w typowym angielskim pub’ie.
Następny dzień był naszym ostatnim dniem pobytu w Anglii, w którym od rana mieliśmy przeprowadzać fitting kijów. Również tego dnia Krzysztof z Markiem oraz Monika Stańczak wstali bardzo wcześnie, żeby zagrać drugą dziewiątkę Thonock Park a pozostali po śniadaniu udali się na driving range, gdzie na trzech stanowiskach trzech bardzo kompetentnych fitterów przeprowadziło fitting kijów.
Zaczęliśmy od iron’ów i okazało się, że chociaż wydawało mi się, że jestem zupełnie przeciętnie zbudowany (w skali PING’a to kolor czarny czyli black) to w rzeczywistości jestem „maroon” (kasztanowaty czyli jakby ryży ?) i 4,5 upright (stopnie odchylenia od standardowej długości kija obliczane na podstawie wzrostu i długości ramion). Ze względu na mój rozmiar dłoni gripy dla mnie powinny pochodzić z rodziny „białych”, czyli mogą być trochę grubsze ale nie za bardzo. Mój swing (jego tempo i dynamika) wykluczają zastosowanie grafitowych shaft’ów (pozytywnie, bo stalowe są tańsze). Okazało się również, że shaft „Regular” może być różnie „regular” itd.itp. Inaczej mówiąc po wielu przymiarkach główek i shaftów piłki wreszcie zaczęły latać tak jakbym chciał. Każde z nas otrzymało wydruk ze specyfikacją swoich kijów.
Chciałbym jednak wyraźnie stwierdzić, że fitting prowadzony był super profesjonalnie a jego celem nie było „wciśnięcie” nam jak największej ilości sprzętu. Nasi fitterzy z PING’a robili wszystko, żeby „stworzyć” dla nas jak najlepsze kije, gwarantujące poprawę wyników gry i jej komfortu wielokrotnie zmieniając kije i gripy.
Oto wyniki :
– Adam dowiedział się na przykład, że fairway woody może zostawiać w domu, bo hybrydami gra dalej i dokładniej, Jego nowym driverem byłby nie najnowszy model PING’a ale jeden ze starszych kijów K15. Poza tym okazało się, że Adam z kategorii „Purple” przechodzi o cztery kategorie do „Yellow” i osobiście z pomocą fittera, młotka i dźwigni skalibrował swoje kije.
– Krzysztof zostawił kije do wymiany shaft’ów – na nowych shaft’ach uzyska odległości o 10 metrów lepsze
– Ja, poza tym, że dowiedziałem się, że jestem „maroon”, czyli muszę mieć główkę kija nachyloną pod mniej rozwartym kątem do shaft’u podbudowałem się osiąganymi odległościami, powtarzalnością i jakością lotu piłki.
W końcu busem PING’a pojechaliśmy z powrotem do Stansted a stamtąd do Modlina.
W czasie naszego całego pobytu w firmie Ping opiekował się nami Dyrektor Sprzedaży firmy Ping na Europę Pete Brown, który starał się jak najlepiej odpowiedzieć na wszystkie nasze pytania i robił wszystko, żeby nam „nieba przychylić”. Czuliśmy się tak jakbyśmy przyjechali do najbliższej rodziny.
To był fantastyczny wyjazd w przesympatycznym towarzystwie.
Do przyszłego roku (mam nadzieję ;-))
Mariusz Dempniak
Aby dodawać i oglądać komentarze zaloguj się
FaceBook